Leitmotif moich ostatnich rozmów to naturalnie wyjazd.
Po wyjawieniu dokąd jadę pojawiają się różne komentarze. O zazdroszczeniu, o egzotyce, o własnych marzeniach, o własnych doświadczeniach. Każda wypowiedź kończy się jednakże tym samym stwierdzeniem.
'Ale wiesz... tylko na Tajki uważaj...'
Każda osoba. Bez względu na stopnień koligacji, koniugacji, pokrewieństwa, starszeństwa dorzuca ten sam wątek. W mniej lub bardziej dosadny sposób.
Ciekawe. Czy naprawdę południowowschodnią Azję można sprowadzić do seksturystyki? Czy to tylko kwestia Tajów, ich efemerycznej urody i swobodnego podejścia do zachodniej moralności? Na hasła Laos, Kambodża, Wietnam reakcje są mniej jednoznaczne. Pojawiają się inne stereotypy... Dżungla, wojna, czerwoni Khmerzy...
Jadę z otwartym sercem i umysłem, nie nastawiając się na nic. Licząc na to, że szczęśliwie uda mi się znaleźć powód dla którego wyruszam.
A do odlotu zostało circa 30 godzin...