Eh...
wymeczonym.
4 godziny snu w ciagu ostatnich 48 godzin...
7 godzin spoznienia...
z dodatkowa przesiadka... w Wiedniu...
relacje, etc... pozniej, pozniej, pozniej :)
Meh.Kong
Here... Somewhere over there...
Back in BKK
sobota, 23 kwietnia 2011
Zatoczylem kolko i wrocilem do punktu wyjscia, czyli do Bangkoku. Nie myslalem ze tak sie uciesze na widok tego przepelnionego ludzmi, samochodami, smogiem i halasem miasta. Znow parszywa pogoda, ale tym razem bylo to do przewidzenia, wiec nie przejmuje sie. Poza tym do zobaczenia pozostalo mi tylko kilka rzeczy - reszte czasu moge z czystym sumieniem spedzic nad piwem patrzac na ulewny deszcz przepedzajacy tubylcow i innostrancow z ulic.
Co mi chodzi po glowie...
Co mi chodzi po glowie...
- 59 godzin do wylotu
Stare mury
piątek, 22 kwietnia 2011
Obowiazkowo pod wrazeniem starych murow Angkor Wat i pozostalych pieknych starozytnych budowli otaczajacych przeokrutnie brzydkie Siem Reap. Niewiele czasu pozostalo na zachwyty. Znow szybko musze sie ewakuowac. Powoli zaczynam odliczac juz nie dni, ale godziny do wylotu... jakies 90... czyli circa about 100 godzin do powrotu :)
Ostatnia prosta...
poniedziałek, 18 kwietnia 2011Beach life might not be for me... Zdecydowanie :) Udalo mi sie zmusic samego siebie do wytrzymania paru dni w pieknych okolicznosciach przyrody pt. Sihanoukville, jednakze przysmarzanie sie jak hamburger z jednej i drugiej strony, pomimo oliwkowego efektu nie przynosi mi zadnej wiekszej frajdy. Jutro wieczorem ruszam w ostatnia prosta - Siem Reap, ruiny Angkor Wat... potem juz tylko Bangkok i dom. Z jednej strony nie moge sie juz doczekac, z drugiej nicnierobienie ma swoje dobre strony... Po poltora miesiaca udalo mi sie zapomniec o potrzebie aktualizacji bloga, sprawdzenia Facebooka, wiadomosci... a co najwazniejsze czas stal sie wartoscia bardziej umowna niz zwykle. Odliczam czas patrzac na slonce przesuwajace sie po niebie i dziele dzien pomiedzy poranek i popularna zabawe w jaszczurke [czyli wygrzewanie sie na plazy], i popoludniowe wymyslanie drinkow...
Quest for paradise
wtorek, 12 kwietnia 2011
Miotany sprzecznosciami swojej wlasnej ulomnej natury uciekam znow. Tym razem nad wode, planowalem zobaczyc Ocean Indyjski (w postaci Morza Andemanskiego), ale wyszlo jak zwykle. Happy khmer bus za godzine zabierze mnie do Sihanoukville. Tik tak, tik tak. PS. Krokodyl nie smakuje jak kurczak.
W polowie delty Mekongu
niedziela, 10 kwietnia 2011
W telegraficznym skrocie co sie dzialo przez ostatni tydzien: Sapa, Sajgon, Delta Mekongu... tak jak wczesniej uczulilem sie na robienie zdjec, tak teraz cierpie na uczulenie przed publikowaniem zdjec i ogolnie interneceniem sie. Dopada mnie swiadomosc, ze juz za dwa tygodnie bede w drodze do domu, i nie jest to specjalnie fajne biorac pod uwage jak bardzo zawladnela mna uroda Wietnamu. Jeszcze miesiac temu bylem gotow calkowicie pominac ten kraj w swojej wyprawie. Dzis wiem, ze napewno bede chcial tutaj wrocic kiedys. Jutro dalszy ciag wycieczki po delcie Mekongu, a pojutrze wkraczam do Kambodzy. O ile na poczatku nic mnie nie gonilo, tak teraz nie mam bladego pojecia jak sie wyrobie :)
Malowniczy Wietnam
niedziela, 3 kwietnia 2011
Niestety, ponownie musze zawiesc was i siebie - znow bez zdjec - kafejki internetowe poza problemem z dostepem do Facebooka [Wujek Ho Facebooka nie lubi] maja uczulenie na podlaczanie dyskow, aparatow, etc. Urodziny spedzilem zeglujac posrod skal Halong Bay (fotki beda :P) by wyladowac na Cat Ba (fotek raczej nie bedzie ;)). Zdecydowalem sie wyruszyc jeszcze na chwile na polnoc, a po powrocie do Hanoi, szybka ucieczka na poludnie. Glupio by bylo pojechac w 'cieple' kraje i nie opalic sie, nie? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)