Hoi An, Wietnam

Good Morning Vietnam!

wtorek, 29 marca 2011
Ah. Wietnam. Zaczęło się z lekka hardkorowo - pracownik biura turystycznego zdziwiony był gdy mój wybór padł na 'local bus', a nie na 'VIP bus'. Potem ja byłem zdziwiony jak zobaczyłem local bus... Rozsypujące się muzeum techniki było tak załadowane, ze podróz przerywana była non-stop przez policję, która po krótkiej rozmowie [i wymianie banknotów pomiędzy 'szefową' a policjantami] puszczała nas dalej. Autobusik toczył się z oszałamiającą prędkościa 30 km/h, a nasz cel - Da Nang, oddalony był o jakieś 600 kilometrów... Przewidywany czas podrózy - nieznany... 3 backpackerów, 2 kierowców i stadko laotańskich wieśniaków z questem sprzedania swoich produktów rolnych. I ptaszek w reklamówce. W Dong Ha 'szefowa' złapała dla nas (backpackerów) busa, w którego przesiedliśmy się - zmiana z 30 km/h na 80 km/h była oszałamiającą róznicą gatunkową. Do Da Nang dotarłem po 30 godzinach od wyruszenia... I tu pierwszy szok - Da Nang, okazało się oszałamiającym miastem pełnym sklepów, świateł, ludzi. Nie mogę się doczekać Sajgonu. Jeśli tak wygląda czwarte miasto, to jak wygląda pierwsze? Następny przystanek - Hoi An - kolejne miejsce które przywitało mnie deszczem - chyba juz tak zostanie. Jego piękno było mi dane zobaczyć dopiero dzisiaj. Urocze nadmorskie miasto z przepiękną, aczkolwiek trochę zaniedbaną architekturą. Jak do tẹ pory, jest to chyba najsympatyczniejsze miejsce w jakie dane mi było trafić. Tak jak Laos, który miał być punktem kuliminacyjnym zmęczył mnie bardziej niz bym sobie tego zyczył, tak Wietnam, przynajmniej chwilowo, dał mi chwilę oddechu, którego się zupełnie nie spodziewałem. Po raz pierwszy w trakcie tej podrózy stwierdziłem, ze być moze kiedyś jeszcze wrócę w te strony. Tym razem przegadany wpis bez zdjęć. Nie mam jak podłączyć dysku... obiecuję poprawę następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz